czwartek, 28 czerwca 2012

Анастасия па Русский + trochę codzienności

Kochani moi! Na początek przepraszam za to, że tak rzadko tu ostatnio bywam, ale co zrobić, kiedy mi się po prostu nie chce. Od kilku tygodni zajmuję się bardziej prowadzeniem mojego włosowego bloga, stąd pewnie te zaniedbania, ale liczę na to, że taka mała pół-przerwa dobrze mi zrobi. Mam też ochotę na zmianę wyglądu bloga, ale nie mam jeszcze konkretnego pomysłu...

Cały ten tydzień przechorowałam, ale czuję się już lepiej i jutro wyjeżdżam na weekendowe rekolekcje. Na dodatek idę też odebrać wyniki matur, więc dzień będzie pełen wrażeń ;) A tymczasem zapraszam na szybki wpis.



Kiedy byłam w Izraelu, mieszkałam u dziewczyny, która pochodziła z Ukrainy wschodniej i w jej domu rozmawiano po rosyjsku. Pojechałam tam zupełnie nieświadoma sytuacji i nieprzygotowana - rosyjskiego nigdy się nie uczyłam i nie potrafiłam powiedzieć nic poza kilkoma gdzieś zasłyszanymi słowami. Alina świetnie mówiła po angielsku, więc nie było problemu, ale jej tata nie znał po angielsku ani słowa i przez cały tydzień nawet nie mogłam z nim porozmawiać bez pomocy Aliny... Chyba nigdy w życiu nie było mi tak wstyd i tak bardzo nie plułam sobie w brodę, że nigdy nie nauczyłam się rosysjkiego, choć było ku temu wiele okazji. Obiecałam więc sobie, że po maturze wezmę się do roboty i przez wakacje przynajmniej w pewnym stopniu opanuję ten język. Powiedziałam też tacie Aliny, że jak następnym razem przyjadę do Izraela, będę potrafiła mówić po rosyjsku.

Tak więc teraz uczę się pilnie i zamierzam dotrzymać danego słowa. ;)


Chciałam się więc podzielić dziś z Wami przepięknym utworem pochodzącym z mojej ukochanej bajki z dzieciństwa, "Anastazji", który urzekł mnie od pierwszego obejrzenia i urzeka niezmiennie do tej pory :) W rosyjskim zdążyłam się już zakochać, a ten utwór w tym języku według mnie brzmi najpełniej i najpiękniej. W ogóle, cała historia Anastazji od zawsze mnie fascynowała, a film jest jej fantastyczną i jedyną w swoim rodzaju realizacją... Piosenkę uwielbiam też oczywiście w języku polskim, a ponadto podoba mi się wersja niemiecka. Niezależnie od wersji językowej, piosenka jest magiczna.




Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkim udanego rozpoczęcia wakacji!
Zachwycająca się językiem rosyjskim i czekająca z niecierpliwością na wyniki matur
Klaudia :)

-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Uzupełniam post o moje wyniki. W zasadzie nie ma się czym chwalić, nie są jakieś fantastyczne, ale miałam się podzielić.

podstawowe:
polski: 84%
matematyka: 92%
angielski: 99%

rozszerzone:
polski: 88%
angielski: 68%
biologia: 72%
chemia: 85%

Najbardziej zadowolona jestem z chemii, najmniej z rozszerzonego polskiego. Jestem zmęczona dzisiejszym dniem, rozmawianiem o studiach, wynikach, nie chce mi się już o tym gadać... dobrze, że na weekend wyjeżdżam. Jak dobrze.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Errata do biografii - Halina Poświatowska

Halina Poświatowska

Z tego miejsca chciałabym serdecznie podziękować nieocenionej Monice, która to kilka dni temu podrzuciła mi linka do tej biografii. Film jest jednym z najcenniejszych dokumentów dotyczących Haliny Poświatowskiej, do jakich kiedykolwiek miałam dostęp. Nigdy w życiu nie miałam okazji usłyszeć o Halinie z ust jej rodziny, znajomych, przyjaciół, nie wiedziałam o wielu aspektach jej podróży do Ameryki, a ponadto wreszcie mogłam usłyszeć archiwalne nagranie głosu poetki, po które już zamierzałam jechać do muzeum do Częstochowy! To niesamowite, że po lekturze tylu książek, artykułów, życiorysów wciąż docierają do mnie fakty, o których nie miałam pojęcia... a jednak! :) Cały wczorajszy wieczór poświęciłam na wnikliwą analizę filmu, nie mogąc uwierzyć w to, co widziałam :) Dokument dostarczył mi kolejnych wspaniałych wrażeń i wiadomości, które wciąż z wielkim zaangażowaniem zgłębiam i które bardzo wiele dla mnie znaczą.

Moniko kochana, dziękuję Ci po raz kolejny za pamięć i pamiętaj, że jeśli kiedyś zdarzy mi się być w Twoich okolicach, nie unikniesz wspólnej kawy albo ciacha :)


wtorek, 12 czerwca 2012

Andrzej Lampert, czyli wokal nad wokale :)


Jego nazwisko gościło na plakatach reklamujących tegoroczny Koncert Chwały, było mi jednak zupełnie obce i nie pokusiłam się o to, żeby posłuchać jego utworów. Jednak kiedy usłyszałam go na próbie generalnej dzień przed Koncertem, po prostu szczęka mi opadła. Chyba nigdy mi się nie zdarzyło, żeby czyjś głos i osobowość tak mnie zachwyciły :)

Andrzej Lampert jest wokalistą zespołu PIN, absolwentem dwóch akademii muzycznych - w Krakowie i Katowicach. Na Koncercie Chwały został wykonany jego utwór "Moje uwielbienie", a także polska wersja niesamowitej piosenki Matta Redmana "Blessed Be Your Name (Błogosławię Cię)"... co tu dużo mówić - jego wokal jest po prostu wspaniały! Dawno nie słyszałam tak pięknego męskiego głosu, a na żywo brzmi o wiele, wiele lepiej niż na nagraniach. Myślę jednak, że muzyka, jaką tworzy z zespołem PIN, niestety nie ukazuje w pełni jego możliwości, a są naprawdę ogromne. To fantastyczne, że tworzy także muzykę chrześcijańską, która w jego wykonaniu ma niezwykły charakter. Zakochałam się w Andrzeju od pierwszego usłyszenia :)


Serdecznie polecam przesłuchać:




Jeśli zaś chodzi o sam Koncert... uprzejmie proszę o niezadawanie mi pytań na ten temat. Powiedzmy, że mam nieco odmienne spojrzenie na sprawę niż reszta świata i nie mam ochoty się nad tym rozwodzić.

Pozdrawiam serdecznie :)
Klaudia

środa, 6 czerwca 2012

X Koncert Chwały - W domu Ojca - Lublin


Kochani... ostatnie dwa tygodnie były dla mnie czasem prób i przygotowań. Jak wspominałam, jutro po raz trzeci zaśpiewam w Chórze dla Jezusa na X Koncercie Chwały :) Jak zwykle był to dla mnie niesamowity czas, nie tylko pod względem muzycznym, ale także duchowym. Uwielbiam przychodzić na próby Chóru, uczyć się nowych rzeczy, spotykać się z ludźmi i wspólnie się modlić. I choć na początku zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam, wysyłając w tym roku zgłoszenie, teraz nie mam wątpliwości co do tego, że podjęłam dobrą decyzję - ten okres 10 dni przed Koncertem to czas naprawdę błogosławiony :)

Wobec tego chciałam Was na ten Koncert serdecznie zaprosić. Kto tylko może przyjechać - nie zastanawiajcie się ani chwili! To wydarzenie jest jednym z tych nielicznych, na które cały rok czekam i przy którym nie ma mowy o mojej nieobecności. Zapraszam wszystkich do spędzenia tego wyjątkowego wieczoru na Placu Litewskim, na uwielbieniu Jezusa Chrystusa, wspólnym śpiewie i dzieleniu wielkiej radości :) To wyjątkowy dzień, jedyny w roku, kiedy Pan Bóg otwiera nad Lublinem Niebo, abyśmy przez chwilę mogli być Jego gośćmi i z jeszcze większym pragnieniem dążyli do tego, aby w naszym życiu Koncert Chwały trwał całą wieczność.


sobota, 2 czerwca 2012

Taką sobie zwykłą czerwcową nocą...


Nie spodziewajcie się niczego ambitnego po tym poście.

Dziś w Lublinie jest Noc Kultury, a ja, jak co roku na tę okazję, siedzę sobie w domu. Rok temu była to złamana noga, dwa i trzy lata temu bodajże urodziny u koleżanki, a dziś wybitnie złe samopoczucie z niewiadomych do końca przyczyn, które trwa już od wczoraj i trochę mnie to już wymęczyło. A już myślałam, że w tym roku mi się uda... no cóż, jak widać Noc Kultury nie jest mi pisana :) Niestety więc nie będę w stanie niczego tutaj zrecenzować ani przytoczyć, a szkoda.

Jak już mówiłam, siedzę sobie w domu, a mój szwankujący organizm pozwala mi jedynie na Internet i książkę (Tanya Valko "Arabska żona"). Nie mam dzisiaj siły na nic bardziej pożytecznego i strasznie mnie to denerwuje. To niemożliwe, jestem raptem niewiele ponad tydzień od zakończenia matur, a mam taką ochotę się uczyć, jak nigdy. W przypływie tak dużej ilości wolnego czasu zrobiłabym wszystko - rosyjski, węgierski, śpiew, gitara, gotowanie, książki i tak wiele innych rzeczy, na które przez ostatnie miesiące brakowało mi czasu... Na dodatek mam przemożną potrzebę pisania, którą ciężko mi opanować, już sama sobie wyszukuję okazje, żeby tylko coś napisać. Uwielbiam pisanie w każdej postaci i do tej pory zastanawiam się, jak to możliwe, że nie idę na polonistykę. 

Nie mogę się doczekać wtorku, o 13 mam pierwszą lekcję śpiewu u fantastycznej osoby, którą już wczoraj miałam przyjemność poznać... :) Cieszę się strasznie, tak bardzo chcę wreszcie się czegoś nauczyć, mam nadzieję, że te lekcje spełnią moje oczekiwania, nie dbam o to, że rodzice nie dadzą mi na nie pieniędzy i że muszę oszczędzać na jedzeniu. Na szczęście nie jakoś strasznie dużo, więc myślę, że mogę sobie na to pozwolić :)

Po rosyjsku znam już trochę słów i nawet jakieś zdanie umiem ułożyć, ale potrzebuję więcej, przede wszystkim przydałby się kontakt z językiem, bo na rosyjski to dla Polaka chyba najlepszy sposób. Obiecałam sobie, że pod koniec wakacji będę mogła porozmawiać po rosyjsku z Aliną, tak jak jej zapowiedziałam, zobaczymy, co z tego będzie :) Poza tym, od dawna planowałam poświęcić te wakacje na naukę węgierskiego, który uwielbiam, potrzebuję, a ciągle jakoś odkładam i teraz też tak wyszło, że to rosyjski podbił moje serce i chciałabym już mówić... być takim Russian world master, ale na razie wychodzi mi śmiesznie.

Poza tym pogoda nie dopisuje, mój zespół przygotowuje się do egzaminów w szkole muzycznej (bądź też do wstępnych na akademię muzyczną - w cięższych przypadkach) i na próby nie ma szans. Gotowe piosenki leżą odłogiem i czekają nie wiadomo na co, chyba na to, żeby mi się przestały podobać.

Kończąc już stwierdziwszy, że napisałam wszystko, co miałam do powiedzenia i upewniwszy się, że uprzedzałam o niskim poziomie tego postu, żegnam i pozdrawiam ciepło z wyjątkowo kulturalnego dziś Lublina.


Klaudia :)

piątek, 1 czerwca 2012

Jestem "wierzący-niepraktykujący" i dobrze mi z tym!

Nie o tym miał być blog, ale wczoraj napisałam artykuł w serwisie Cogito, dotyczący zaznaczonej w tytule kwestii. Do jego napisania zainspirowała mnie pewna dyskusja na temat jednego z artykułów w serwisie na temat związany z wiarą i Kościołem... Nie wiem, czy ten blog to dobre miejsce, aby go tu umieścić, ale chciałam się podzielić z Wami moją refleksją na ten temat. Myślę, że nie muszę już więcej dodawać i że artykuł mówi sam za siebie.


Jestem "wierzący-niepraktykujący" i dobrze mi z tym!     

"Wierzę w Boga, a nie w Kościół". Takie frazesy słyszy się coraz częściej. I te kilka słów to świetny pomysł na siebie - imponują, rzucają wyzwanie światu, a nawet wystarczają, aby móc się usprawiedliwiać przed samym sobą.     

To nic dziwnego, że człowiek szuka takiego sposobu na życie, aby było mu wygodnie. To rzecz naturalna. Szkoda tylko, że czasem nie jest w stanie wysilić się choć na tyle, by zauważyć, jak niedorzeczne hasła głosi. A "wierzący-niepraktykujący" jest największym z nich.

Usiądź, człowieku, wygodnie i zastanów się przez chwilę. Jak sam uznałeś, jesteś człowiekiem wierzącym. Jesteś człowiekiem wierzącym, czyli kochasz Jezusa Chrystusa. Uznajesz Go za swojego jedynego Pana i Zbawiciela, Nauczyciela i wzór godzien naśladowania pod każdym względem. Jego obecność i rozmowa z Nim daje ci tak wielki spokój i radość, że nie zamieniłbyś jej na nic innego. Kiedy żyjesz z Bogiem, czujesz, że to jest to, czego najbardziej pragniesz i że niczego ci nie brakuje. W każdej chwili swojego życia jesteś gotów oddać Mu uwielbienie z powodu wielkich rzeczy, jakie uczynił w Twoim życiu.

Ale jednocześnie jesteś też niepraktykujący, czyli uznajesz Jezusa Chrystusa za swojego wielkiego Mistrza i Nauczyciela, ale wcale nie czujesz potrzeby głoszenia Jego nauki innym. Mimo, że wierzysz, że tylko przyjmowanie Ciała i Krwi może cię zbawić, nie chcesz uczestniczyć we Mszy Świętej, aby to robić. Modlitwa jest dla ciebie źródłem wielkiej radości, ale mimo to nie chcesz się modlić. Słowo Boże jest wyznacznikiem wszystkich twoich decyzji, a mimo to nie chcesz znaleźć godziny w tygodniu na to, by przyjść do kościoła i Go posłuchać. Czyli mimo swojej wielkiej miłości, postawy uwielbienia wobec Boga, poświęcenia i pokoju, jaki od Niego otrzymujesz, ani trochę nie pragniesz zbawienia. Nie dążysz do tego, aby spotkać się z Nim w ostatnim dniu swojego ziemskiego życia i nie chcesz być na wieki szczęśliwy w Niebie.

Pomyśl jeszcze przez chwilę i spróbuj sobie przypomnieć, w którym momencie swojego życia przykleiłeś sobie etykietkę "wierzący-niepraktykujący". Przypomnij sobie swoją Pierwszą Komunię Świętą. To, jak przez wiele miesięcy uczestniczyłeś we Mszy Świętej co niedziela. Przypomnij sobie, jak kolejne kilka miesięcy później poczułeś się znużony i postanowiłeś zrobić sobie wakacje od kościoła. A w końcu przywołaj ten moment, kiedy byłeś już w gimnazjum i zdając sobie nagle sprawę z własnych zaniedbań, zacząłeś szukać usprawiedliwienia dla samego siebie. No i znalazłeś - hasło intrygujące, modne, bezpieczne, pozwalające wyrazić to wszystko, czego potrzebujesz, aby wmówić sobie, że rzeczywiście niepraktykowanie wiary w żaden sposób to nic złego. Że niczym złym nie jest również to, że nie starasz się tej wiary zrozumieć, a swoją ignorancką postawę zawsze możesz zrzucić na coś lub na kogoś. Najlepiej po prostu na Kościół, który pewnie jak gąbka wszystko wchłonie.

No i na koniec zastanów się też, czy skoro jesteś taki wygodny, masz ochotę na tyle wysilać język, by wypowiedzieć "w i e r z ą c y - n i e p r a k t y k u j ą c y". To takie długie słowo. Przecież wygodniej byłoby się nazwać po prostu leniem.

Twoje życie to Twoje decyzje. Nikt Cię nie przekona, że to Pan Bóg kocha Cię najbardziej, najlepiej wie, co jest dla Ciebie najlepsze i pragnie Twojego szczęścia jak nikt inny na świecie, jeśli Ty sam pewnego dnia nie spróbujesz tego zrozumieć. Dlatego proszę Cię: nie obrażaj Boga swoim zachowaniem i nie zasłaniaj Jego Osoby swoimi grzechami. Człowieku wierzący-niepraktykujący, życzę Ci ogromu błogosławieństwa Bożego i wielkiej odwagi do tego, byś pewnego dnia wreszcie był gotów stanąć w prawdzie przed samym sobą.
     



www.cogito.com.pl